Dzisiejszą notkę chciałbym poświęcić temu czy warto zmieniać się dla kogoś czy może lepiej jednak trwać przy swojej opinii. Chciałbym również poruszyć wątek warunkowania poczucia własnej wartości i tego czy warto opierać je na opinii o nas samych wyrażanej przez osoby trzecie.
A więc...
Pytanie czy warto się dla kogokolwiek zmieniać nurtowało mnie od jakiegoś czasu. Ostatnio mając trochę czasu przemyślałem to i chciałbym podzielić się swoim stanowiskiem. Nie ukrywam,że długo moja samoocena była uwarunkowana opinią innych ludzi,można powiedzieć,że wtedy miałem problem z zewnętrznym umiejscowieniem kontroli jak to się nazywa w psychologii.W chwili w której to pisze uległo to zmianie o 360 stopni.
Czy warto się dla kogokolwiek zmieniać? Myślę,że nie,ponieważ to zabija indywidualność jednostki nie pozwalając na samodzielne kreowanie rzeczywistości i wzięcie w ręce sterów życia. Poza tym uważam,że zmieniając się dla kogoś przybiera się maskę udając kogoś kogo chciała by w nas widzieć druga osoba. Ponadto kojarzy mi się to z podlizywaniem się i próbą przypodobania się.
Podobnie sądzę na temat opiniowania własnej wartości. jestem zdania,że opieranie swojej samooceny na opinii osób trzecich jest znakiem,że z naszą psychiką coś nie tak,że być może boimy się przejąć inicjatywę i pokierować pewniej swoim życiem. Myślę też,że problem kryje się w samoocenie,gdyż ona ma niebagatelny wpływ na to jak sami będziemy się oceniać oraz podatność na opinie innych ludzi.
Z własnego doświadczenia wiem,że uwarunkowanie poczucia własnej wartości od siebie jest trudne i wymaga wiele czasu. Nie do przecenienia jest tu pomoc psychologa,który pomaga nakierować się na właściwy tor i dojść do odpowiednich wniosków.Niestety należy być gotowym na poświecenie czasu na pracę nad sobą.Tu nic nie wydarzy się za pstryknięciem palców.
A co wy na ten temat sądzicie? jestem ciekawy waszych opinii
piątek, 13 września 2013
niedziela, 1 września 2013
Jak to się wszystko zaczęło...
Rzadko o tym wspominam,ale skoro już się zabrałem za pisanie to opowiem tę historię. Jak to się zaczęło,że polubiłem cięższe brzmienia i zakorzenił się we mnie bunt przeciw zgniliźnie tego świata.
Na ile pamiętam wszystko zaczęło się jakoś w gimnazjum. Wtedy pierwszy raz miałem okazję zetknąć się w sposób świadomy z celowym identyfikowaniem się z określoną subkulturą jako sposobem wyrażenia swoich poglądów,choć zapewne wtedy było to bardziej pozerstwo niż wyznawanie określonych wartości. Z resztą do dziś mam wrażenie,że w tym okresie nie można być w pełni kontestatorem.
Myślę,że wpływ na cala sytuację miały tez utarczki z rówieśnikami z ,którymi de fakto z racji wychowywania się wśród dorosłych nie potrafiłem się dogadać,gdyż wydawali mi się dziecinni i nie dojrzali. Poza tym szkoła do której chodziłem ze względu na swój charakter powodowała we mnie bunt przeciw chorym zasadom. Glany i czarne ciuchy były w niej piętnowane jako zło i demoralizacja reszty moździerzy. Tak jakoś wyglądało to w gimnazjum.
Potem zaczęło się liceum.To był już inny świat,choć problemy z rówieśnikami nadal były te same. Wtedy tez uświadomiłem sobie jak mało wiem o rocku i muzyce metalowej. Był to okres odkrywania SOAD i Rammsteina. W zasadzie wtedy dzięki internetowi wyrobił się mój gust i orientacja muzyczna w kierunku cięższych brzmień.
Teraz będąc studentem dalej poznaję świat muzyczny,odkrywam nowe zespoły a te które są klasyką szanuję i często do nich wracam, szczególnie do Queen i Aerosmith. Jak to mówią "bunt nie przemija,ale się ustatecznia" :D
A jaka jest wasza historia? Może ktoś zechce się nią podzielić?
Na ile pamiętam wszystko zaczęło się jakoś w gimnazjum. Wtedy pierwszy raz miałem okazję zetknąć się w sposób świadomy z celowym identyfikowaniem się z określoną subkulturą jako sposobem wyrażenia swoich poglądów,choć zapewne wtedy było to bardziej pozerstwo niż wyznawanie określonych wartości. Z resztą do dziś mam wrażenie,że w tym okresie nie można być w pełni kontestatorem.
Myślę,że wpływ na cala sytuację miały tez utarczki z rówieśnikami z ,którymi de fakto z racji wychowywania się wśród dorosłych nie potrafiłem się dogadać,gdyż wydawali mi się dziecinni i nie dojrzali. Poza tym szkoła do której chodziłem ze względu na swój charakter powodowała we mnie bunt przeciw chorym zasadom. Glany i czarne ciuchy były w niej piętnowane jako zło i demoralizacja reszty moździerzy. Tak jakoś wyglądało to w gimnazjum.
Potem zaczęło się liceum.To był już inny świat,choć problemy z rówieśnikami nadal były te same. Wtedy tez uświadomiłem sobie jak mało wiem o rocku i muzyce metalowej. Był to okres odkrywania SOAD i Rammsteina. W zasadzie wtedy dzięki internetowi wyrobił się mój gust i orientacja muzyczna w kierunku cięższych brzmień.
Teraz będąc studentem dalej poznaję świat muzyczny,odkrywam nowe zespoły a te które są klasyką szanuję i często do nich wracam, szczególnie do Queen i Aerosmith. Jak to mówią "bunt nie przemija,ale się ustatecznia" :D
A jaka jest wasza historia? Może ktoś zechce się nią podzielić?
Subskrybuj:
Posty (Atom)