niedziela, 26 października 2014

Nie wierzę w miłość.Nie ufam ludziom...


Jak głosi tekst na obrazku "Prawdziwa miłość jet kłamstwem wmawianym nam przez poetów.Miłość nie istnieje...". Przez długi czas byłem przekonany o tym,że mimo wielu przeciwności i zła na tym świecie miłość istnieje,ale ostatnio przekonałem się,że tak na prawdę miłość jest fikcją. Bo jak nazwać sytuację kiedy dwie osoby są w związku,ale jedna ze stron zupełnie nie wie czy to miłość i czy kocha swojego partnera? 

Sam zetknąłem się z taką sytuacją w swoim życiu i przekonuję się,że moja teoria o braku istnienia prawdziwej miłości nie jest mrzonką,ale jak najbardziej prawdziwą oczywistością. Nie wierze w bezinteresowna miłość. Jeśli ktoś mówi,że kocha to znaczy,że ma w tym jakiś interes.Czy to emocjonalny czy materialny,ale raczej nie bezinteresowny. Konkluzja z tego jest taka,że miłość istnieje tylko w filmach i w grafomańskich wypocinach.

Bynajmniej pisząc to nie mam na celu nikogo urazić,ale wyrazić osobiste przekonanie dotyczące tego jaka jest moim zdaniem prawda. Niestety życie dało mi aż nazbyt wiele okazji by przekonać się,że jest trudne a wielu osobom nie można zwyczajnie ufać. Chciałbym wierzyć,że gdzieś na tym świecie jest miejsce w którym są ludzie,którzy potrafią kochać i zadać kłam mojej teorii.


piątek, 13 września 2013

Czy warto się zmieniać... Czyli jak być sobą

Dzisiejszą notkę chciałbym poświęcić temu czy warto zmieniać się dla kogoś czy może lepiej jednak trwać przy swojej opinii. Chciałbym również poruszyć wątek warunkowania poczucia własnej wartości i tego czy warto opierać je na opinii o nas samych wyrażanej przez osoby trzecie.

A więc...

Pytanie czy warto się dla kogokolwiek zmieniać nurtowało mnie od jakiegoś czasu. Ostatnio mając trochę czasu przemyślałem to i chciałbym podzielić się swoim stanowiskiem. Nie ukrywam,że długo moja samoocena była uwarunkowana opinią innych ludzi,można powiedzieć,że wtedy miałem problem z  zewnętrznym umiejscowieniem kontroli jak to się nazywa w psychologii.W chwili w której to pisze uległo to zmianie o 360 stopni.

Czy warto się dla kogokolwiek zmieniać? Myślę,że nie,ponieważ to zabija indywidualność jednostki nie pozwalając na samodzielne kreowanie rzeczywistości i wzięcie w ręce sterów życia. Poza tym uważam,że zmieniając się dla kogoś przybiera się maskę udając kogoś kogo chciała by w nas widzieć druga osoba. Ponadto kojarzy mi się to z podlizywaniem się i próbą przypodobania się.

Podobnie sądzę na temat opiniowania własnej wartości. jestem zdania,że opieranie swojej samooceny na opinii osób trzecich jest znakiem,że z naszą psychiką coś nie tak,że być może boimy się przejąć inicjatywę i pokierować pewniej swoim życiem. Myślę też,że problem kryje się w samoocenie,gdyż ona ma niebagatelny wpływ na to jak sami będziemy się oceniać oraz podatność na opinie innych ludzi.

Z własnego doświadczenia wiem,że uwarunkowanie poczucia własnej wartości od siebie jest trudne i wymaga wiele czasu. Nie do przecenienia jest tu pomoc psychologa,który pomaga nakierować się na właściwy tor i dojść do odpowiednich wniosków.Niestety należy być gotowym na poświecenie czasu na pracę nad sobą.Tu nic nie wydarzy się za pstryknięciem palców.

A co wy na ten temat sądzicie? jestem ciekawy waszych opinii


niedziela, 1 września 2013

Jak to się wszystko zaczęło...

Rzadko o tym wspominam,ale skoro już się zabrałem za pisanie to opowiem tę historię. Jak to się zaczęło,że polubiłem cięższe brzmienia i zakorzenił się we mnie bunt przeciw zgniliźnie tego świata.

 Na ile pamiętam wszystko zaczęło się jakoś w gimnazjum. Wtedy pierwszy raz miałem okazję zetknąć się w sposób świadomy z celowym identyfikowaniem się z określoną subkulturą jako sposobem wyrażenia swoich poglądów,choć zapewne wtedy było to bardziej pozerstwo niż wyznawanie określonych wartości. Z resztą do dziś mam wrażenie,że w tym okresie nie można być w pełni kontestatorem.

Myślę,że wpływ na cala sytuację miały tez utarczki z rówieśnikami z ,którymi de fakto z racji wychowywania się wśród dorosłych nie potrafiłem się dogadać,gdyż wydawali mi się dziecinni i nie dojrzali. Poza tym szkoła do której chodziłem ze względu na swój charakter powodowała we mnie bunt przeciw chorym zasadom. Glany i czarne ciuchy były w niej piętnowane jako zło i demoralizacja reszty moździerzy. Tak jakoś wyglądało to w gimnazjum.

Potem zaczęło się liceum.To był już inny świat,choć problemy z rówieśnikami nadal były te same. Wtedy tez uświadomiłem sobie jak mało wiem o rocku i muzyce metalowej. Był to okres odkrywania SOAD i Rammsteina. W zasadzie wtedy dzięki internetowi wyrobił się mój gust i orientacja muzyczna w kierunku cięższych brzmień.

Teraz będąc studentem dalej poznaję świat muzyczny,odkrywam nowe zespoły a te które są klasyką szanuję i często do nich wracam, szczególnie do Queen i Aerosmith. Jak to mówią "bunt nie przemija,ale się ustatecznia" :D

A jaka jest wasza historia? Może ktoś zechce się nią podzielić?


poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Wielka piątka...

Do dzisiejszej notki inspiracją stał się stary art z poprzedniego,już skasowanego bloga,który jednak nadal pamiętam. Dziś chciałbym napisać o muzyce.Ale tej prawdziwej a nie o tym co niektórzy chcieli by nazwać muzyką,choć na to nie zasługuje. Czym dla mnie jest muzyka? Jest uniwersalnym pięknem wyrażającym wszystko to co najlepsze i najpiękniejsze w tym świecie.

Choć sam muzykiem nie jestem,jednak dzięki wysiłkom rodziców oraz kilku nauczycieli potrafiłem nauczyć się korzystać z daru jakim jest słuch muzyczny,tak aby czerpać z muzyki to co ukryte i czego na odzień się nie dostrzega. Mówię tu o wychwyceniu detali różniących poszczególne wykonania i artystów.

Osobiście uważam,że muzyka to najszlachetniejsze zajęcie jakiemu może oddać się prawdziwy dżentelmen. Tak jak kiedyś gdy śmietanka towarzyska zbierała się na widowniach oper i filharmonii Berlina,Wiednia,Monachium czy Paryża gdy nadchodził wieczór.Wszyscy szykowni i eleganccy. Panowie w smokingach a panie w zdobnych pięknych sukniach.

Moi ulubieni kompozytorzy to Mozart,Beethoven,Bach,Dvořák i Karłowicz. Zapraszam więc w muzyczną podróż w czasie i przestrzeni śladem wielkich mistrzów.

Zaczynamy...


Jan Sebastian Bach był kompozytorem wybitnym niedoścignionym znawcą organów i klawesynu. Kiedy w kościele budowano nowe organy zapraszano Bacha aby je ocenił. Cala twórczość jest fascynująca i tak piękna,że chyba lepiej posłuchać zamiast pisać.




Wolfganga Amadeusza Mozarta uwielbiam ponieważ jest dla mnie niedoścignionym wzorem perfekcji i kwintesencji ludzkiego rozumu. Nie każdy o tym wie,ale Mozart pisał swoje dzieła perfekcyjnie za pierwszym razem,nie musiał nanosić,żadnych poprawek.Jak zresztą wiadomo Mozart był genialnym dzieckiem.był nie tylko genialnym kompozytorem,ale i muzykiem.





Ludwig van Beethoven jest dla mnie kolejnym niedoścignionym wzorem muzycznego geniuszu. Choć życie jego nie było usłane różami a do tego w pewnym momencie zaczął tracić słuch to pozostawił nam prawdziwe skarby. Choć muzyka jego nie jest łatwa a partytury są prawdziwym gąszczem,który autor wielokrotnie kreślił i poprawiał jednak po odegraniu stają się niebiańskimi tonami.



Antonín Dvořák jego muzykę cenię bardzo za prawdziwe piękno i emocje jakie wyczuć można w każdym utworze. Każdy kto choć raz był w Czechach będzie miał słuchając przed oczami obrazy tej pięknej krainy.




Mieczysław Karłowicz jest dla mnie jednym z najwybitniejszych  kompozytorów doby późnego romantyzmu. Muzyka jego oddaje umiłowanie do kraju a szczególnie do Tatr, które były miejscem jego wielu wypraw a w końcu i miejscem śmierci. Do dziś pod małym Kościelcem stoi obelisk poświęcony jego pamięci a także dom w Zakopanym.

A jakich kompozytorów wy lubicie drodzy czytelnicy? Może coś tutaj was zainspirowało?



wtorek, 30 lipca 2013

Dziesięć złotych zasad...

Czyli dekalog dżentelmena...

Inspiracją do tej notki stał się dla mnie dla mnie ojciec chrzestny M.Puzo
Jak wiadomo dawne pokolenia miały w sobie zakodowane zasady moralne, a członkowie sycylijskiej mafii, której potomkami była rodzina Corleone. Jak wiadomo kierowali  się swoistymi moralnymi zasadami.


Każdy dżentelmen kierował się zasadami starał się za wszelką cenę bronić swojego honoru. Myślę, że „dekalog gangstera” po pewnych zmianach można by uznać za przykład zbioru zasad dla każdego mężczyzny. W tym miejscu pozwolę sobie przytoczyć jak powinno to wyglądać moim zdaniem:


  1. Nie zadawaj się z podejrzanymi ludźmi,
  2. Dbaj o swój honor, nie pozwól by został splamiony głupimi występkami,
  3. Nie patrz z pożądaniem na żony/partnerki przyjaciół czy bliskich kolegów,
  4. Nie upijaj się po barach i nie wikłaj się w hazard,
  5. Zawsze stawiaj się na umówione spotkania i bądź punktualny, dżentelmenowi nie przystoi by inni musieli na niego czekać,
  6. Bądź oparciem dla rodziny zawsze gdy tego potrzebuje, choćby był to środek nocy bo najbiżsi to podstawa,
  7. Szanuj swoją żonę/partnerkę,
  8. Zawsze mów prawdę, bo kłamstwo ma krótkie nogi,
  9. Nie przywłaszczaj sobie cudzej własności szczególnie pieniędzy,
  10.  Szanuj przyjaciół bo nigdy nie wiesz kiedy będziesz potrzebował ich pomocy.

Myślę, że te kilka zasad, które tu przytoczyłem mogły by sprawić, że każdy szanujący się mężczyzna mógł by stać się prawdziwym dżentelmenem i zasłużyć na szacunek zarówno w oczach najbliższych jak i ludzi, których spotyka w codziennych sytuacjach.


Nie chodzi tu tylko o to by być takim przy szczególnych okazjach, ale by taki zbiór etycznych zasad stał się stylem życia aby na co dzień okazywać takt i kulturę osobistą.
A jak wy drodzy czytelnicy sadzicie, czy we współczesnym świecie jest jeszcze miejsce dla dżentelmenów?

niedziela, 28 lipca 2013

Wygwizdani...

...Czyli rzecz o kulturze bycia.
Inspiracją do tej notki stała się dla mnie grupa byczków kręcąca się nad jednym z okolicznych jezior. Ale cóż przyciągnęło w nich moją uwagę? A no zachowanie,kojarzące się raczej z latynoskim plejbojem.

Mam na myśli zaczepianie kobiet w moim zdanie dość wulgarny i nie przystający kulturalnemu człowiekowi sposób. Cóż konkretnie? Gwizdanie,głupie komentarze czy wreszcie żenujące sięgające swoim poziomem dna rynsztoka teksty na podryw.

No bo która kobieta chciała by żeby obcy facet wołał do niej "Ej lala ale masz tyłek" czy tak modne ostatnio w internecie "Szarpał bym jak reksio szynkę". Rozumiem, że niektórzy muszą się w tak prymitywny sposób dowartościować a być może jest to skutek uboczny szprycowania się testosteronem.Ale na litość Boską nie w przestrzeni publicznej zwłaszcza na oczach dzieci czy innych ludzi.

Przypuszczam,że gdyby ktoś odniósł się w taki sposób do kobiety w której towarzystwie byłbym w danym momencie najzwyczajniej w świecie musiał by wstawić sobie nowe ząbki. Ponieważ w moim słowniku nie znajduje się dość obelżywe określenie na takie łajdactwo i brak kultury jakim jest gwizdanie na kobiety i tym podobne zwyczaje.

Być może jestem staromodny,ale wychowano mnie w duchu szacunku do kobiet. W związku z tym nie wyobrażam sobie takiego sposobu na poderwanie kobiety czy flirt. Nasuwa mi się pytanie,gdzie u licha podziali sie prawdziwi dżentelmeni? Czy na prawdę żyjemy w czasach w których ideały sięgnęły dna?